wtorek, 25 sierpnia 2015

[By: Rix] #97- Mamy siebie...

Rix spał na dużej kamiennej płycie służącej za łóżko brzuchem do góry. Amari już dawno się obudziła, więc poszła na polowanie, szukać śniadania.
Skradała się teraz w krzakach, jak to zawsze robiła, szukając czegoś do jedzenia lub widząc kogoś nieznajomego.
I nagle wypatrzyła dzika. Szedł sobie gęstym lasem, szukając czegoś do jedzenia.
"Zabij lub zgiń" - pomyślała Amari. Zakradła się do kolejnych krzaków. I do kolejnych. W końcu znalazła się blisko dzika. Dzik usłyszał szelest i wyczuł ją.
Odwrócił się, ale już Amari miała wbite kły w jego kark. Kilka mocnych ciosów i ugryzień wystarczyło, by dzik padł martwy na ziemię.
- Śniadanie znalezione - powiedziała do siebie z uśmiechem wilczyca.
Gdy wracała zerwała dwa duże liście pewnego drzewa.


Gdy wróciła Rix leżał na prawym boku. Musiała się trochę namęczyć by dzika pokroić i podzielić. Potem położyła dwa liście na kamieniu służącym jako stół, a na liściach położyła mięso.
Podeszła do Rix'a, chcąc go obudzić na śniadanie. Już otworzyła pyszczek, lecz zobaczyła, że wilk oddycha nie równo. Uczono ją, że gdy wilk nie oddycha płynnie, to znaczy, że coś złego się stało. Tak ją uczono.
Przyjrzała się plecom Rix'a. Ujrzała tam wiele ran, siniaków, a nawet parę blizn.
Amari już wiedziała co się stało.
Rix nie słuchał się dobrowolnie Alphy Watahy Nocy.
Został zmuszony.
Siłą.
I wymazaniem pamięci.
Amari przyłożyła łapę do jednej z ran Rix'a, chcąc zobaczyć, jak on zareaguje.
Wilk zaczął cicho skomleć.
Spojrzała na sierść Rix'a. Jego ognista sierść natychmiast skojarzyła mu się z wojną między jej watahą, a Watahą Ognia. Posmutniała.
Usiadła przed wejściem do jaskini i patrzyła w niebo. Pogoda była słoneczna. Cały las był skąpany w słońcu.
- mhhhhmm... Amari? - usłyszała głos. To Rix, którym właśnie się zbudził.
Amari zmusiła się na uśmiech i usiadła przed kamieniem.
- Cześć, Rix. Chodź, śniadanie.
- Śniadanie? - spytał zdziwiony Rix. Wstał z lekkim okrzykiem bólu, ale już mógł chodzić.
- No nie mów mi, że nie wiesz, co to śniadanie...
- Wiem wiem! Tylko... sama poszłaś na polowanie? - spojrzał na mięso - Upolowałaś dzika? Sama?
- Tak, tak i jeszcze raz tak. A teraz siadaj. Przepraszam, że surowe, nie wiem czy lubisz surowe...
Rix dmuchnął trochę na mięso. Wystarczająco lekko, by jego gorący oddech nie podpalił mięsa. To samo zrobił z mięsem dla Amari.
- W Watasze Ognia, jedzą pieczone mięso. W Watasze Nocy też czasem - uśmiechnął się i wzruszył łapami - ale mi obojętnie.
Amari się uśmiechnęła i zaczęli jeść.



Gdy skończyli Amari znowu usiadła przed wejściem do jaskini i posmutniała. Rix usiadł obok niej.
- Coś się stało?
- Nie nic...
- Skoro mam tu trochę zostać, to lepiej żebyśmy byli ze sobą szczerzy... będziemy tu trochę razem mieszkać, chyba, że mnie nagle zostawisz, bez pożegnania.
- Nie nie zostawię... po prostu chodzi o to, że przypomniała mi się ta wojna...
- I?
- I?!  Zginęli na niej moi rodzice!
Rix wzruszył ramionami.
- Moi też zginęli. Ale w innych okolicznościach.
- Wiem... przepraszam zapomniałam...
Rix objął ją łapą.
- Spokojnie, nic się nie stało. Też mam napady agresji...
Spoważniał nagle.
-... lecz gorsze... Znowu sobie coś przypomniałem... byłem kiedyś gdzieś... chciałem spalić schronisko... O Boże...
-  Co było to minęło - powiedziała Amari, próbując go pocieszyć - na razie mamy siebie. Musimy sobie pomagać.
- Na razie to ty mi pomagasz.
- Ty też. Mam w końcu towarzystwo. Przyjaciela.
Rix się uśmiechnął.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz