sobota, 21 listopada 2015

[By: Rix] #101- Spotkanie

Rix znowu szedł przez las. Chciał w końcu zdecydować co ma zrobić. Musi wykonać misję, ale nie może Amari zostawić samej.
A czemu nie...? Nie jest nikim ważnym... Nie posiadam litości... sam bym sobie wtedy dał radę, nie musiała mnie ratować...
Może przeciągnę ją na swoją stronę? W końcu nie jest w żadnej watasze... a wygląda na dobrą wojowniczkę, może Cobra ją przyjmie i wszyscy będą zadowoleni...
Ale ja muszę wykonać misję, a nie zawracać sobie tyłek wilczycami...
Muszę znaleźć Moonstar i Moon...
Muszę przyprowadzić...
Żywe... 
Zacisnął swoje pazury w ziemi.
ZABIĆ...
Poczuł głód. Dawno nikogo nie zabijał. Tylko jakieś zające i inne zwierzaczki na jedzenie.
Potrzebuje zabić żywą osobę. Spalić ją żywcem. Zacisnąć pazury na czyimś gardle, wbić i delektować się tryskającą krwią i błaganiem o litość.
Ale czy on litość posiada?
Nagle usłyszał szelest. Odwrócił się i spojrzał na krzaki.
W samą porę... - pomyślał Rix.  Był już gotowy do skoku. Był już gotowy zaspokoić swój głód i wgryźć się szyję i rozszarpać osobę, która chowa się za krzakami.
Z krzaków wyskoczyła wilczyca. Miała białą sierść z niebieskimi symbolami, Miała również grzywkę na oczach. Jej oczy były głębokie i niebieskie.
Nim Rix zdążył zareagować, leżał już na plecach, a wilczyca stała na nim.
Rix warknął i drapnął ją pazurami. Wilczyca rozłożyła skrzydła, które Rix dopiero teraz zauważył. Odleciała parę kroków do tyłu.
Rix wstał.
Wilczyca ze skrzydłami... - oblizał się. - ZARAZ JE WYRWE...
Wilczyca wleciała na drzewo i usiadła na gałęzi przyglądając się jemu.
Rix skorzystał z okazji, podbiegł do drzewa i chuchnął ogniem w pień. Ogień na początku był mały, jednak po chwili zaczął rosnąc. Gdy wilczyca zobaczyła, że drzewo na którym siedziała zaczęło się palić, poleciała na inne drzewo.
Rix zionął ogniem na drzewo, na którym siedziała wilczyca i na wszelki wypadek na inne.
Wadera zleciała na wysoki głaz uśmiechając się złośliwie.
- Tchórz - mruknął zniecierpliwiony Rix.
Nagle otworzył szeroko oczy, gdyż przypomniał sobie o swojej misji. Cobra kiedyś narysował mu jak wyglądają dwie wilczyce, które ma znaleźć i przyprowadzić.
Ona ma być żywa... a miałem taką wielką ochotę by ją rozerwać...
- Nie jestem tchórzem - odrzekła wilczyca - czekam aż się piesek zmęczy.
- Nie jestem pieskiem! - ryknął Rix, buchnął ogień i las stanął w płomieniach. Dym zasłaniach widok, ale wilczyca szybko wzleciała ponad las.
Przeklnął pod nosem. Gdyby to nie była Moon, to by ją zabił. Musiał wymyśleć coś innego.
Odwiązał bandaż na swoim brzuchu i wbił w ranę pazury.
Zaczął wyć z bólu i upadł na ziemie. Zamknął oczy i czekał.
Moon najwyraźniej to usłyszała, gdyż zleciała na ziemie i zaczęła go obwąchiwać.
Przewróciła go ostrożnie łapą na drugi bok. Zaczął znowu wyć, bo Moon przewróciła go na ranę, wył, ale ciszej.
Cholera... chyba... przesadziłem...
Nagle wszystko ucichło. Słyszał już tylko bicie swojego serca.
Stracił przytomność.
Moon skrzywiła się i niechętnie wzięła go na plecy.
Wzięła go do jaskini, opatrzyła rany i wyszła.




Rig po jakimś czasie się obudził z krzykiem. Śniła mu się jego rodzina, którą stracił.
Wstał, wyszedł z jaskini i się rozejrzał. Nie orientował się gdzie jest.
Wskoczył na najbliższe drzewo, skakał po gałęziach coraz wyżej. Gałęzie pod jego łapami zaczęły się palić, musiał zeskoczyć, bo pień przez ogień się złamał a drzewo zgięło się i trzasnęło z hukiem o ziemie.
Nie widział Moon, która gdzieś dalej po jakimś drzewem położyła się i wypoczywała.
Rix wyszedł z lasu i w końcu zorientował się gdzie jest. Drzewa zaczęły się palić, ale dym nie przeszkadzał mu i z powrotem poszedł w głąb lasu za tropem Moon.
Trop stawał się coraz silniejszy. Była bardzo blisko.
Wypatrzył ją i czaił się za krzakami. Za nim drzewa się paliły, a ona leżała pod pięknym drzewem, którego ogień jeszcze nie dotknął.
Rix oblizał pyszczek. Piękne skrzydła leżały zgięte na ciele Moon, która ignorowała ogień.
Miał ochotę ją rozerwać. Spalić żywcem. Wyrwać te skrzydła.
Chciał ją zabić.
Ale nie może. Potrząsnął łbem i się otrząsnął z transu. Jego zadaniem było schwytania Moon i Moonstar i przyprowadzić je żywe do Cobry.
Skoczył na plecy Moon, wbił pazury w skrzydła i unieruchomił ją swoim ciałem.
Pisnęła z bólu i szarpała się.
Uśmiechnął się i szepnął jej do ucha :
- Gdyby nie moja misja, to byś skończyła jako kupka kości, albo i nawet prochy... - spojrzał kątem oka na palący się przed nimi las -  dziękuj mojemu panu....
Ugryzł ją w szyję. I wbił pazury mocniej.
Odwróciła głowę w jego stronę i próbowała się wyrwać.
Spojrzał jej w oczy, a jego oczy są pełne nienawiści, ale także wstydu oraz rozpaczy mimo, że w tej chwili miał przerażający uśmiech psychopaty. Uniósł łapę i wbił pazury w wrażliwy punkt na plecach.
Szczerzył się. Patrzył jak wilczyca zamyka oczy i przestaje się wierzgać.
Straciła przytomność.
Zszedł z niej i przez chwilę się jej przyglądał. W końcu wziął ją na plecy i zaczął iść płonącym lasem w stronę jaskini Amari.
Muszę coś wymyślić, że Moon zrobiła coś złego i musi ponieść karę... Inaczej Amari mi nie pomoże...
  


                                                               To be continued...


 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz